Szkicowniki są tym, co towarzyszyło mi od zawsze, choć nie zawsze wiedziałem czym są i do czego mogą służyć.
Zaczęło się jeszcze w przedszkolu, kiedy Babcie dawały mi zeszyty w kratkę do zapełnienia rysunkami. Pochłaniało mnie to całkowicie. Nie spoczywałem dopóki nie zapełniłem całego zeszytu. Ja zatracałem się w swoim świecie, a babcie miały spokój - wszyscy zadowoleni.
Zeszyty wypełniałem najczęściej długopisem lub czymkolwiek, co było pod ręką. Dominował Spider-Man, walczące roboty, rodzina, zwierzęta. Z czasem doszedł Harry Potter latający na miotle. Intrygowały mnie też abstrakcyjne i geometryczne wzory, którymi obsesyjnie wypełniałem całe strony. Był to najczystszy okres mojej twórczości. Rysowałem bezkrytycznie wszystko, co przyszło mi do głowy. Nie przejmowałem się, czy ktoś to zobaczy i co o tym pomyśli. Nawet nie wiem, czy Babcie później przeglądały te zeszyty, ale nie ma to znaczenia.
Od tamtej pory prawie zawsze towarzyszył mi zeszyt do bazgrania - brudnopis. Wraz ze zmianą zainteresowań zmieniała się jego zawartość. Pojawiło się graffiti, deskorolka i potencjalne grafiki na własną deskę. Jeśli pod ręką nie było brudnopisu, zapełniałem zeszyty szkolne od końca oraz wszystkie marginesy. Rysowałem dużo i w większości bez celu - zadaniem rysunków nie był ładny wygląd lub przesłanie, tylko zapełnienie przestrzeni kartek. Pojawiły się też zewnętrzne motywacje - szkoła podstawowa i gimnazjum były okresem, w którym umiejętnością rysunku można było zaimponować rówieśnikom. Łatka “tego, który ciągle rysuje” albo “tego co ładnie rysuje” szybko do mnie przylgnęła i skłamałbym, gdybym napisał, że mi to przeszkadzało. Świadomie na to zapracowałem rysując bezustannie w zeszytach, również rzeczy, o które prosili rówieśnicy. Szkicowanie stało się jednym z narzędzi nawigacji moich interakcji społecznych, mojego miejsca i tożsamości w grupie.
Kiedy w liceum zdecydowałem się kandydować na studia architektoniczne i przygotowywałem się do egzaminu z rysunku po raz pierwszy kupiłem prawdziwy szkicownik, a nawet kilka w różnych rozmiarach. “Awansowałem” z papieru A5 w kratkę lub w linię na gładki papier dedykowany pod rysunek. Wcześniej widziałem taki szkicownik tylko u mojego współlokatora w licealnym internacie. Było dla mnie imponujące, jak szybko, swobodnie i przede wszystkim świadomie kolega pracował na spiętych spiralą kartkach papieru. Był to pierwszy raz kiedy sam zacząłem pracę w szkicowniku w kierunku realizacji konkretnego celu - przygotowania się do egzaminu z rysunku.
Strony zaczęły wypełniać rysunki krzeseł, sześcianów, poduszek, ręczników, prześcieradeł. Wszystkie były wykonane w ołówku, bo tylko ta technika była dopuszczalna na egzaminie.
Egzamin zdany, na studia się dostałem i… przestałem szkicować w szkicowniku. Nie przestałem rysować, ale skupiłem się na projektowaniu. Zamiast w szkicowniku pracowałem na kalce, z czasem na komputerze. Dopiero podczas wyjazdu na Erasmusa, kiedy miałem przerwę w projektowaniu poczułem potrzebę powrotu do rysowania dla siebie. Kupiłem szkicownik, farby akwarelowe, kredki woskowe i ponownie zacząłem zapełniać strony. Źle dobrałem papier - był zbyt cienki na techniki mokre - falował, łuszczył się. Ale nie przeszkadzało mi to, rysowałem dalej. Po powrocie kontynuowałem w kolejnych szkicownikach.
Szczególnie owocny okres wypełniania szkicowników miałem na przełomie lat 2018-2019. Wypełniałem je swobodnie i kreatywnie. Poznawałem nową technikę, która stała się moim głównym medium w nadchodzących latach - tusz. Szkicowałem postać ludzką, szukałem obrazów w plamach tuszu, kopiowałem rysunki swoich idoli artystycznych.
Potem znów nastąpiło spowolnienie, spowodowane intensywną pracą nad cyklami Inktobera 52. Szkice ustąpiły miejsca mniej licznym, ale wykończonym, dopracowanym koncepcyjnie i czasochłonnym rysunkom. Trwało to ponad trzy lata, ale wiadome było, że kiedyś się skończy.
Ostatnimi czasy wróciłem do intensywnego szkicowania. Eksploruję farby i kredki akwarelowe, pracę z atramentem. Poszukuję lekkości i swobody w swojej twórczości. Przede wszystkim szkicuję otaczający mnie świat. Zamiast wykonywać zdjęcia, próbuję uwiecznić chwilę szybkim szkicem. Obecnie posiadam kilka dedykowanych szkicowników: pod anatomię, pod kroczki, pod akwarele, szkicownik ogólny - brudnopis lub śmieciownik. Staram się uwiecznić podróże, odwiedzone miejsca, atmosferę wydarzeń, w których brałem udział w trakcie wykonywania szkiców. Od czasu do czasu szkicuję na mieście z wrocławskimi Urban Sketcherami. Szkicownik znów jest dla mnie ważny.
Szkicowniki są dla mnie niezależnymi dziełami. Stanowią całość - zarówno szkice udane, jak i te mniej udane. Są przede wszystkim dla mnie. Nie wyrywam stron ze szkicowników, nie poprawiam wykonanych w nich prac. Są reprezentacją procesu twórczego, w którym się znajduję. Jeśli zależy mi na serii dopieszczonych prac, wykonuję je na osobnych arkuszach zamiast w szkicownikach.
Szkicownik mówi o tym, co dzieje się tu i teraz we mnie, jako artyście i jako człowieku. Myśląc o moich szkicownikach do tej pory uświadamiam sobie, co było dla mnie ważne w różnych okresach życia, co przykuwało moją uwagę, co mnie pochłaniało. Zawsze znajdowało to swoje ujście w szkicownikach. Nieważne, czy był to świat dziecięcej wyobraźni, nastoletniego buntu, rysunku akademickiego, czy bardziej świadomego swoich działań artysty - szkicownik pozostaje ważnym kompanem procesu twórczego oraz zwierciadłem, w którym mogę zobaczyć siebie z danego okresu.
Jest wiele powodów, dla których warto pracować w szkicowniku. Każdy będzie miał swoje cele i motywacje do rozpoczęcia nowego szkicownika. Od czysto technicznych aspektów rysunku, poprzez eksperymenty, po działanie terapeutyczne. Patrząc na własne doświadczenia, wiem, że warto otworzyć się na szkicownik.